JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 827.
JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 656.
Całkiem niedawno miałam okazję, żeby pójść na koncert core’owego japońsko-niemieckiego zespołu I Promised Once. Ze względu na małą (jeszcze) popularność zespołu, idąc na koncert do warszawskiego VooDoo Club zastanawiałam się, czy będzie on sukcesem czy przykrym doświadczeniem. Moje obawy pogłębiły się, gdy przychodząc pod klub, zobaczyłam niewielką garstkę ludzi czekających na występ. Po pewnym czasie oczekiwania, do klubu zostały wpuszczone osoby z biletami VIP, które mogły spotkać się z zespołem i porozmawiać. Na początku fani podeszli do tego spotkania nieśmiało i dopiero gdy George, wokalista zespołu, zaczął rozmowę całe towarzystwo się ożywiło i zaczęło dyskutować ze wszystkimi członkami zespołu. Patrząc już na samą rozmowę można było zauważyć, że Panowie są bardzo otwarcie i przyjacielsko nastawieni do fanów. Mili, sympatyczni, zwyczajni, skromni, spokojni, bez zbędnego gwiazdorzenia.
Po półgodzinnym spotkaniu do klubu zostały wpuszczone pozostałe osoby i po chwili oczekiwania zaczął się koncert i… Mimo, że znałam już wcześniej ten zespół i przesłuchałam ich albumy niejednokrotnie, jakie było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, a wręcz poczułam ich na scenie. Tak samo otwarci jak podczas spotkania z fanami, jednak już nie tak spokojni, a w zasadzie całkiem niespokojni. Czułam się, jakby przez salę koncertową, w której jestem przechodziło tornado, burza z piorunami, pożar. Cały zespół był iście energiczny i energetyczny, dawał z siebie 300% normy. Kiedy na żywo usłyszałam screamowy wokal Georga dosłownie mnie zatkało. Pomyślałam sobie „O kurcze, skąd w takim wysokim, jednak drobnym człowieku tyle pary?!”. Ale nie tylko pierwszy wokal wywołał u mnie gęsią skórkę. Również reszta muzyków, Flo jako drugi wokalista, Joe na basie, Kunio i Nils na gitarach oraz Hiro za perkusją pokazali na co ich stać. W przerwach między koncertami głównie George zabawiał publikę krótkimi, acz zabawnymi przemówieniami. Wykazał się również dużą znajomością języka polskiego, zarówno tego klasycznego jak i podwórkowego.
Reasumując, koncert I Promised Once był jednym z najlepszych koncertów na jakich byłam w tym roku. Zarówno zespół jak i fani wykazali się ogromem pozytywnej energii. I oczywiście, polska publika spisała się jak zwykle na medal i mimo braku tłumów zrobiła taki hałas, że panowie już zaraz po opuszczeniu Polski zaczęli pisać na swoich kontach na portalach społecznościowych, że tęsknią i tego typu wpisy pojawiają się do teraz.
Z wielką radością melduję się po kolejnej edycji Open’er Festival. Zaraz po powrocie z Gdyni, wciąż wielce podekscytowany, zanim jeszcze wytrzepałem piasek z butów, gdy w mojej głowie wciąż wybrzmiewała muzyka, ruszyłem do Laboratorium, aby specjalnie dla Was przygotować festiwalowy raport. Pracowałem bez wytchnienia dniami i nocami nad niezwykle wnikliwym, analitycznym, racjonalnym, popartym badaniami podsumowaniem stworzonym w oparciu o ekspertyzy największych autorytetów świata nauki. A więc oto jest: PIĘĆ NAJWSPANIALSZYCH GITAROWYCH MOMENTÓW OPENERA 2016:
5. ZBIGNIEW WODECKI with MITCH & MITCH Orchestra and Choir
Jeśli po przeczytaniu zapowiedzi o koncercie Wodeckiego na głównej scenie festiwalu nasuwało się komuś pytanie: „dlaczego”, mam około 126 argumentów przemawiających za tym pomysłem. Mógłbym od razu je wymienić, ale dużo łatwiej jest napisać: „dlaczego nie”. Piosenki Wodeckiego wydane po raz pierwszy w 1976 roku są ciepłe, czarujące i wręcz idealne na początek dnia. Micze przygrywają mu wręcz genialnie, więc jeśli zapowiedzieli już koncert w Twoim mieście, to bierz babcię i pokaż jej przy jakiej muzyce bawi się dzisiejsza młodzież!!!
4. THE LAST SHADOW PUPPETS
Okey, może prezentują się na scenie jak słabo opłacana kapela na wegańskim weselu, może poziom kontaktu z publicznością sugeruje, że w referendum zagłosowali za Brexitem, ale z zamkniętymi oczami koncert był na znakomitym poziomie. Miles i Alex dają słuchaczom wszystko to, czego zwykle oczekuje się po Brytyjskich kapelach. Głośniki trzeszczały, spod strun sypały się iskry i to jest to, za co ich kocham.
3. KURT VILE & THE VIOLATORS
To cudowne, że na tak dużym festiwalu, jakim jest Open’er, wciąż można trafić na koncert o tak przyjemnie kameralnym klimacie. Każdy z czterdziestu ośmiu fanów zgromadzonych w tym spokojnym barze zwanym Alter Stage mógł spojrzeć w oczy Kurtowi i jego kolegom. Niespiesznie, bez stosowania tanich koncertowych zagrywek na wywołanie aplauzu, zdobyli serca słuchaczy pięknymi melodiami pozostawiając nas w przekonaniu, że najważniejsza jest muzyka.
2. SIGUR ROS
Najbardziej spektakularne rzeczy wydarzyły się niedługo później na MainStage’u. W ten chłodny piątkowy wieczór publiczność rozgrzał triumfalnie powracający James Murphy. Jego LCD Soundsystem porwało Openerowiczów do tańca ładując nas pozytywną energią. Ale to, co zdarzyło się później, gdy na scenie pojawili się Sigur Rós, było tak znakomite, że da się opisać jedynie przy użyciu przesadnych metafor. Słuchając Islandczyków miałem wrażenie, że gejzer wypełniony dźwiękiem i światłem eksplodował centymetr ode mnie wdzierając się falą muzyki przez uszy prosto do serca. Jónsi, Georg i Orri zabrali słuchaczy w niezwykłą podróż, gdzieś w okolice najjaśniejszych gwiazd naszej galaktyki. Zespół znany z niezwykłej atmosfery roztaczającej się wokół ich muzyki potrafił mnie zaskoczyć i wprawić w osłupienie do tego stopnia, że aż chciało mi się po koncercie przyklęknąć przed sceną oddając Islandzkim bogom dźwięku należną im cześć.
1. RED HOT CHILI PEPPERS
Genialnie jest zobaczyć legendy w legendarnej formie! Było Red. Było Hot. Było zdecydowanie Chili Peppers! Od pierwszej improwizacji poprzedzającej Can’t Stop aż do ostatnich dźwięków koncertu Papryczki roznieciły na scenie pożar, który płonął tak samo, gdy Red Hoci grali wielkie hity ostatnich lat: Dani California, Snow ((Hey Oh)), jak i kawałki z najnowszej płyty: We Turn Red, Dark Necessities, Go Robot. Naprawdę gorąco zrobiło się, gdy zabrzmiało Nobody Weird Like Me z albumu Mother’s Milk. Tłum fanów szalał przy klasykach: Otherside, Californication, Around The World, a szaleństwo osiągnęło apogeum, gdy zespół na wielki finał zagrał By The Way. Wszystkim oczywiście było mało, więc Red Hoci powrócili jeszcze raz na scenę. Najpierw Josh Klinghoffer solo odegrał Warszawę Davida Bowie, potem zabrzmiało The Getaway a na pożegnanie Give It Away wycisnęło z fanów ostatnie pokłady energii. Na dwie godziny tego czwartkowego wieczoru Flea, Josh, Anthony i Chad przejęli kontrolę nad kilkudziesięciotysięcznym tłumem i razem płynęliśmy na kosmicznej fali muzycznego zjednoczenia. Genialne solówki Josha Klinghoffera potwierdziły, że jego miejsce w zespole jest tak słuszne i oczywiste jak fakt, że Flea jednym uderzeniem basu potrafi wywołać zbiorową ekstazę i wybuch nieopanowanej radości. A jakby ktoś się pytał, to Love is the answer!
Dwa dni SBF 2015 minęły w oka mgnieniu. W ostatnim, na zakończenie wystąpił James "Blood" Ulmer. Jego koncert porwał publiczność, która bardzo ciepło przywitała muzyka kiedy pojawił się na scenie. Nie mogło być inaczej - przecież to ikona muzyki. Ten charyzmatyczny amerykański gitarzysta jazzowy i bluesowy, muzyczną przygodę rozpoczynał od jazzu. Zasłynął dzięki współpracy z Ornette’em Colemanem. Bluesem zainteresował się po ponad 25 latach od pierwszego albumu, gdy miał już poważnie ugruntowaną pozycję wśród klasyków tego gatunku. Zespół rozpoczął długim utworem instrumentalnym, który wprowadził publiczność w dobry nastrój. Później można było delektować się już tylko potężną dawką czystego bluesa. Muzyk często powtarza, że "Blues jest pierwszą amerykańską muzyką free. Prowadząc równolegle kilka formacji, w których grywam funk, czarnego rocka albo jazz, do każdej z nich staram się przemycić choć trochę bluesa". Twórca stylu harmolodic, często określany jest mianem najbardziej oryginalnego gitarzysty od czasów Jimi’ego Hendrixa co niewątpliwie potwierdzają jego muzyczne dokonania. Ulmerowi towarzyszył m.in. czarnoskóry znakomity gitarzysta Ronny Drayton. Muzycy współpracowali już wcześniej w formacji - Defunkt. Dwie godziny muzycznej bluesowej uczty. Charakterystyczne riffy Ulmera na tle towarzyszącego mu zespołu, gdzie przeplatały się nawzajem, gitary, harmonijka, hammondy oraz najdziwniejszy instrument świata stworzony z klawiatury od komputera, wszystko to dało świetny efekt, a koncert należał chyba do szczególnie udanych, tak jak przystało na finał imprezy. JAMES „BLOOD” ULMER MEMPHIS BLOOD BLUES BAND feat. RONNY DRAYTON wystąpił w składzie: James Blood Ulmer – śpiew, gitara, Ronny Drayton – gitaraLeon Gruenbaum, – instrumenty klawiszowe, David Barnes – harmonijka ustna, Mark Peterson – gitara basowa, Aubrey Dayle – perkusja.
Grupa SBB - pionierzy blues-rocka w Polsce. Jeden z najwybitniejszych polskich zespołów w historii muzyki. Legenda rocka, łącząca muzykę progresywną z bluesem i jazzem. Zespół, który wciąż poszukuje, tworzy, wydaje nowe płyty. Szuka, Burzy, Buduje….ardzo lekko i powoli rozpoczął swój koncert podczas VII Festiwalu Suwałki Blues, aby z czasem porwać publiczność w wir dźwięków i własnej twórczej ekspresji. Opętańczo głośno i mocno. Akcętując każdą frazę, w pierwszym utworze na gitarze basowej - cudownie brzmiącym Kramerze, Skrzek daje do zrozumienia, że jest w doskonałej formie. Sięga po kolejne argumenty już na syntezatorach. Zabawa zaczyna sie na dobre. Jerzy Piotrowski jakby tylko czekał na znak. Lekko uśpiony, spokojny, zaczyna mieszczać coraz więcej. Podziały są świetnie dopasowane. Jedynie gitarzysta grupy jakby nieco w tle. Nic bardziej mylnego, Anthimos ujawni się nieco później, teraz oddając pole keybordom i syntezatorom. Piorunujące i bardzo dobrze zagrane, tak można określić występ SBB podczas Festiwalu w Suwałkach. W oryginalnym składzie grają od niedawna - 13 kwietnia 2014 roku SBB zagrało po raz pierwszy od 1994 roku w swoim żelaznym składzie. Za perkusją znowu usiadł Jerzy Piotrowski, który na koniec koncertu dał genialne popisowe solo. Nowa energia, z jaką SBB prezentuje się na scenie, pokazuje, że jeszcze wiele przed nami!
SBB wystąpił w składzie: Józef Skrzek – śpiew, instrumenty klawiszowe, gitara basowa, kontrabas, Apostolis Anthimos – gitara, perkusja, instrumenty perkusyjne, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, Jerzy Piotrowski – perkusja, instrumenty perkusyjne.
Olivier Heim to Holender urodzony w Stanach Zjednoczonych, który wychowywał się w Luksemburgu. Następnie wyjechał do Danii, gdzie razem z Polką Misią Furtak i Anglikiem Thomasem Petit założyli zespół tres.b. Grupa nagrała trzy płyty: Scylla and Charybdis,The Other Hand oraz 40 Winks of Courage. Zespół powstał w Danii, ale wkrótce członkowie tres.b przeprowadzili się do Holandii, a następnie do Polski. Aktualnie Olivier mieszka w Warszawie. W latach 2012 i 2013 muzyk nagrał dwie płyty pod pseudonimem Anthony Chorale: The Eternal Now oraz Ambitions of the Son. W 2014r. ukazał się album A Different Life, który Olivier wydał pod swoim prawdziwym nazwiskiem.
Koncert Oliviera w Domu Zabawy i Kultury Dzik odbył się przy okazji imprezy Canada Vs Poland. Występ rozpoczął się od nieco wolniejszych kawałków, Olivier wystąpił solo ale towarzyszyły mu również podkłady do których dogrywał i akompaniował sobie na gitarze elektrycznej. Należy tu dodać, że bardzo ciekawie łączy brzmienia, które niekiedy są zakamuflowane i wydaje się jakby tworzyły jednorodną falę dźwięku, która komponuje się w jedną całość tworząc bogaty i urozmaicony w gruncie rzeczy podkład pod wokal. Ciepły i lekki głos oraz nastrojowe ballady szybko doprowadziły do tego, że ukołysał całą salę (włącznie z DJ :) Kilka zgrabnych solówek również bardzo spodobało się fanom twórczości Oliviera. Cały koncert upłynął w dość stonowanych utworach, ale barwy i pomysły stylistyczne zaskakująco dobrze wpływały na publiczność, która kołysała się więcej i więcej.
Hej! Tydzień temu mieliśmy okazję być na koncercie Three Days Grace. Zacznę od tego, że targały mną zupełnie sprzeczne uczucia. Ekscytacja związana z "latami młodości", kiedy słuchało się w kółko TDG mieszała się z niepokojem. Czy z nowym wokalistą będzie to nadal to samo? A czy jeśli coś innego, to czy uznam to za warte zobaczenia na żywo? No i niespodzianka.
Koncert nie był po prostu kolejnym przyzwoitym koncertem, na który się wybrałam... To był po prostu kosmicznie dobry koncert. Adam Gontier był charakterem zespołu, ale okazało się, że Matt robi prawdziwe show! Biega, skacze, zachęca publikę do zabawy, daje z siebie 110% energii, a dodatkowo czysto śpiewa. Pełna profeska. Brad, Neil i Barry oczywiście również dali popis na full. Spełniłam swoje skromne marzenie z przed lat, a brak przekonania wypełniła ogromna fala entuzjazmu i radości, że miałam okazję doświadczyć tak udanego koncertu. Zdarłam gardło, naskakałam się za czterech. Nie żałuję ani złotówki, jeśli macie okazję, żeby się przejechać na koncert zespołu, którego słuchacie, bądź kiedyś bardzo go lubiliście to nie wahajcie się - inwestujcie w obecne i stare marzenia. Wśród szarej codzienności życie staje się piękniejsze. Emotikon smile Pozdro!
Zespół The Bill to formacja, która na polskiej scenie muzyczej istnieje już od 30 lat. Nikt nie wie już dokładnie co było pierwsze - czy zaczął trzeszczeć a w konsekwencji runął thebilny berliński mur czy może najpierw powstał zespół The Bill. Ale z przekazów najstarszych indian oraz ich kronikarza - Jurka Owsiaka wiemy, że "zespół The Bill był kapelą, która w Pionkach w 1992 roku zagrała koncert na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która dopiero co powstawała". Od tego czasu upłyneły w Wiśle hektolitry wody a z okazji jubileuszu zespół wyruszył w trasę koncertową. Świętowanie rozpoczęło się 12 września 2015r koncertem w gdyńskim UCHU. Jednym z przystanków na trasie był również klub studencki Mechanik przy Narbutta w Warszawie. Zespół zagrał tam w piątek 23.X.2015 koncert. Warto było się wybrać i posłuchać. To sie wybrałem. Zebrało się liczne grono fanów grupy. Wymiatacze! Rewelacyjnie brzmiący, z wykopem! Energiczne granie bez polepszaczy - to tylko niektóre opinie osób, które zebrały się pod sceną. Zabawne i ciekawe teksty oraz świetna zabawa. Kiedy zaczął się koncert zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie to, że publiczność bawi się na koncercie od pierwszego utworu. Może to zasługa supportujących wcześniej Pull The Wire oraz The Snuff, aczkolwiek kiedy na scenie pojawił się The Bill brzmienie nabrało charyzmy. Sala nasyciła się stylowym pasmem. Słychać było kunszt i klasę zawodnika. Wokale naturalne, gitary dobrze poukładane. Bardzo spodobały mi się melodyjne solówki oraz mięsiste brzmienie basu. Sekcja rytmiczna The Billa to spora dawka energii! Lata praktyki na scenie robią swoje. A praktyka jest i to niemała. Zespół The Bill powstał w 1986r., choć ponoć jego "prototyp" działał już od 1984r. W 1991r. nagrał pierwsze utwory "Wolność", "Wisła", "Piosenka dla żołnierza". Utwór "Wolność" zawędrował na pierwsze miejsce w rocznym podsumowaniu listy Radia Overground. The Bill poruszał ważne tematy i nierzadko sięgał w swojej twórczości do wydarzeń związanych z sytuacją, która panowała w kraju. W czasach kiedy służba wojskowa była obowiązkowa "Piosenka dla żołnierza" stała się hymnem walczących o uwolnienie człowieka skazanego za odmowę służby wojskowej. Kampanię tą prowadził Jurek Owsiak. W tym samym czasie po raz pierwszy zagrała Jego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a The Bill był jednym z pierwszych zespołów, który włączył się w tą akcję. Pierwszy znaczący sukces w starciu z publicznością zespół zaliczył w 1992r na festiwalu w Jarocinie. Koncert przed 20 tysiącami słuchaczy , którzy znakomicie przyjęli muzykę The Billa, zaowocował zdobyciem nagrody publiczności. Po tym wydarzeniu powstała pierwsza płyta "The Biut”. Płyta sprzedała się w ilości 60 tysięcy egzemplarzy, co uczyniło ją najlepiej sprzedającą się w tym czasie płytą wydaną w Poltonie. W roku 1993 Zespół skupił się na trasie koncertowej promującej świeżo wydaną płytę. Zagrał również ponownie na festiwalu w Jarocinie, na który został zaproszony jako gość specjalny. Siłą rozpędu jako znany już szerokiej publiczności na terenie całej Polski zespół nagrał kolejne dwie płyty „Początek Końca” oraz "Sex & Roll". Następne lata to okres posuchy. Przez niemal dekadę The Bill był nieobecny w mediach oraz na koncertach. Stało się tak dlatego, że punk-rock przestał być prezentowany przez stacje radiowe i telewizyjne. Latem 1996r. The Bill nagrał ostatnią płytę w tamtym okresie "Daje Wam Ogień", ale nie weszła ona do sprzedaży. Zespół zawiesił działalność koncertową. Powrót na scenę muzyczną jednak nastąpił. We wrześniu 2005r. dołącza do zespołu McKurczak. W trzyosobowym składzie zespół przygotowuje piątą płytę. Black Bottle Studio to miejsce realizacji planu. Za konsoletą Marek Sysoł. Powstaje 14 nowych kawałków. 19 lutego 2007r następuje premiera najnowszej płyty zespołu - "Niech tańczą aniołowie". i wszystko zaczęło się na nowo. Konwencjonalny punk rockowy utwór "System", nieco spokojniejsze "Jutro" a nawet ucieczka w electro -"To, co teraz". Ciekawie i niebanalnie zaaranżowany materiał nagrany w zupełnie innym klimacie niż poprzednie wydawnictwa. Płyta została odebrana bardzo pozytywnie zarówno przez publiczność jak i krytyków muzycznych. The Bill zyskał nowe grono słuchaczy oraz zaczął pojawiać się w mediach. To zaowocowało nowymi koncertami. Wznowiono wydania wcześniejszych płyt. W tym samym roku ukazała się kolejna płyta „Lekcje Historii” zawierająca dotąd nigdzie nie publikowane utwory. Bonusem na płycie były nagrania z festiwalu w Jarocinie w latach 1992 i 1993.
Kolejne lata to już pasmo niekończących się sukcesów - koncerty na najwięszych scenach w Polsce m.in udział w trasie Punk Reggae Live. Narodziny siódmej płyty „Historie Prawdziwe”, ktora została wydana w Lou&Rocked Boys pokazała, że zespół jest w świetnej formie. Organizacja cyklicznej imprezę „Pionkowskie Mikołajki Rockowe”, na której występowały znane polskie zespoły takie jak: Closterkeller, Carrion, Farben Lehre czy Sexbomba. W ostatnim czasie zespół sporo koncertuje. W zeszłym roku wystąpił na XX Przystanku Woodstock . Życzymy kolejnego okrągłego jubileuszu!
Szukajcie informacji o kolejnych koncertach grupy https://www.facebook.com/The-Bill-304182411381/
Obecny skład zespołu:
Dariusz "KEFIR" Śmietanka - vokal, gitara
Sebastian Stańczak - vokal, gitara
Gerard "GERE" Chodyra - vokal, bas
Artur "ARTI" Woźniak - perkusja